Rozdział 8

Dooobrze... No więc, dzisiaj będzie trochę dużo na temat naszej drogiej Ellie. Wiem, że to zapewne nużące czytać o jakiejś postaci, która wyszła z mojej głowy... no ale takie jest życie. Teraz się pomęczycie, a potem będziecie szczęśliwi, że dobrneliście. Tak więc, proszę podejmijcie się trudu. Iii przepraszam, że post dopiero teraz, ale miałam problem z siecią, a potem pustki w wenie... W ogóle nie mam czasu pisać :c... jednak posty będą znacznie rzadziej niż myślałam...


Wsiadasz i czekasz.
Lękasz się nieco.
Jacy będą tam ludzie?
Może trochę o Tobie wiedzą.
Już jesteś.
Popatrz, nie bój się.
Przecież klamka dawno zapadła.
Ty o tym dobrze wiesz.
Tak lepiej.
Oddech teraz wstrzymaj.
I pożeraj wszystko tylko oczyma.

Przywrócić pamięć. Szok był tak wielki, że gdyby Elizabeth nie podparła się na stoliczku omal by nie upadła. Jednak musiała utrzymać się na nogach, jeśli chciała, by słowa przekształciły się w rzeczywistość.
-A więc? Zgadzasz się?
-T-tak.
-Napewno? Mówisz, jakbyś jednak nie była pewna- stwierdził Dumbledore- Nie ma się czego bać. Chociaż... własna głowa może płatać psikusy.
-Tak. Już zdecydowałam- powiedziała twardo dziewczyna.
Profesor spojrzał na nią znad swoich okularów-połówek i pokazał jej drogę do kamiennego naczynia stojącego w rogu pomieszczenia.
-To jest myślodsiewnia- rzekł dyrektor uprzedzając wszelkie pytania- Tutaj postaramy się przywrócić ci wspomnienia.
Gryfonka szła we wskazanym kierunku niepewnie, wciąż chwiejąc się na nogach. Bała się, że za chwilę tego już nie będzie i nadal nie będzie wiedziała o sobie nic. W sumie nie było to złe, ale ciekawość rządzi człowiekiem. Tym bardziej, jeśli ów człowiek chce tylko poznać siebie. Wtedy nie ma już odwrotu.
Stanęła przy myślodsiewni, zerknęła na staruszka, który uśmiechał się do niej lekko.
-Tylko pamiętaj- powiedział- ja tutaj zostaję. Jeśli coś będzie się działo, to wyciągnę cię ze wspomnień.
Niewyraźnie kiwnęła głową i zanurzyła twarz  w chłodnej, wciągającej toni.

Najpierw zobaczyła mrok. Dopiero po kilku minutach jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zza rogu wynurzyła się dziewczynka. Biegła kalecząc bose stópki o kamienną posadzkę. Śmiała się. Lecz nie tak, jak zwykle dzieci tylko inaczej; szaleńczo. Elizabeth poszła za nią nie wiedząc co czyni. To pewnie ona, gdy miała trzy, albo cztery latka. Wkroczyła za młodą osóbką do zimnego pomieszczenia. Znalazły się tam... dwie dziewczynki? Przecież... Już nic nie rozumiała. Obie były do siebie podobne. Spojrzała na oczy obu maluszków. Nie była tą biegnącą. W rzeczywistości Elise wciąż siedziała w rogu pokoju. Czyli... Musi mieć siostrę?
-Eli, chodź zagraj ze mną w uciesz i zastrasz!- zawołała syczącym głosem jej siostra.
-Nie, Su. Wiesz, że nie lubię  tej gry. Co zabawnego jest w powodowaniu u ludzi śmiechu i strachu?
Su. Suzanne. Myśli wirowały w natłoku głowy dizewczyny niczym na karuzeli.
-Jak to co? To daje mnóstwo świetnej zabawy. No już....Proszęęę..
-Nie!
-Trudno. Ojcze, Eli nie chce się ze mną bawić!
Do pomieszczenia wlała się fala lodu. Suzanne z rozkoszą wdychała je przez nos i wchłaniała przez skórę.
-Coś ty zrobiła??- spytała struchlała Elise.
-Zawołałam tylko tatusia.- mała uśmiechnęła się złowieszczo.
Nagle we wspomnieniu ukazał się dementor. Sięgnął w stronę fiołkowookiej i zionął jej na twarz mroźnym oddechem.
-Co mówi?- spytała drżąc z zimna i ze strachu.
-Że to ostrzeżenie. Bardzo dziwne, że nie rozumiesz co mówi..
Dziewczynka wzruszyła ramionami i wszystko rozpłynęło się we mgle.
***
Uciskało ją w piersiach. Nadal bolało. Mimo to skłamała, że czuje się dobrze i opuściła skrzydło szpitalne. Nie chciała opuszczać tyle lekcji. Jeszcze zrobiłaby sobie zaległości. A na to przecież nie mogła sobie pozwolić...

Rozdział 7

No i rozdzialik. Króciutki, ale jest. Poczytajcie. A ja czekam na Wasze komentarze ;3.

Stał nad nią. Czuwał już od tygodnia. Wiedział, że ona też by to robiła. Był jej drugim aniołem stróżem. Nie była to zbyt ciekawa funkcja, ale sądził, że taka jest jego powinność. Harry, odkąd ją tu przywiózł nie wychodził z dormitorium. Nie jadł ze wszystkimi, a gdy przyjaciel przychodził zawsze spał. Ona też spała, ale jakby inaczej. Oczywistym było, że jak wróci do zdrowia będą się kłócić jak dawniej, ale nie miał wyjścia. Musiał czekać aż przyjaciółka się obudzi. Pani Pomfrey mówiła, że Hermiona została potraktowana zaklęciem wywołującym męki. Crucio. Tak ono brzmiało. Krzywołap ocierał się o jego nogi, a on siedział i płakał. Dlaczego wtedy go tam nie było? Czemu nie był z nimi, w tym momencie?
-To nie twoja wina, Ron- usłyszał.
Podniósł głowę i zobaczył, że dziewczyna do tej pory nieruchoma i biała, zupełnie jak marmur, leży z otwartymi oczami. Można było z nich wyczytać zmęczenie. Pomimo mnóstwa snu.
-Witaj w świecie żywych Hermiono...- zaśmiał się słabo Gryfon.
Szatynka uśmiechnęła się delikatnie. Była w tej chwili taka bezbronna...
-Och... Pójdę po Harry'ego- zreflektował się Weasley- Siedzi w pokoju, nic nie je i nie pije... zapewne bardzo się o ciebie martwi.
-Nie... Nie teraz.
-Co..? Dlaczego..? Pokłóciliście się?
-Nie. Po prostu za dużo myśli naraz. Muszę to wszystko przetrawić.
-Zostać tu z tobą?
Pytanie zawisło w powietrzu w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Lepiej żebyś...- mówiła Gryfonka z trudem- się pouczył. Napewno już masz zaległości, a przecież teraz robisz notatki też dla mnie i dla Harry'ego.
-Cała ty- Rudzielec uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia.
Po chwili dziewczyna, wróciła w objęcia Morfeusza.
***
"Skoncentruj się. Musi ci się udać... tak. Dokładnie tak ma być. Jeszcze tylko *żeń-szeń i będzie..."
-Achh!- krzyknęła Ellie widząc uciekający na długich, tyczkowatych nogach korzeń.
Snape* patrzył na nią lekceważącym spojrzeniem, które zabijało tradycyjnych Gryfonów. Oczywiście, te głupie japońskie składniki. Nie dość, że rzadkie, to jeszcze zuchwałe. Jakby nie mogły się po prostu dać pokroić!
-Panno Moore, ja rozumiem, że można nie umieć przygotować pewnych eliksirów, ale żeby być tak tępym, aby nie móc upilnować jakiegoś korzonka- zadrwił profesor- typowe zachowanie Gryffindoru! Minus pięć punktów od domu lwa.
Dziewczyna chwyciła ludzika i szybko poćwiartowała. NIKT nie będzie się z niej śmiał i NIKT nie będzie karał jej bezpodstawnie.
-Jeśli chodzi panu o to, to lepiej niech profesor spojrzy na Ślizgonów.
Po drugiej części sali korzenie biegały luzem po podłodze, a z kociołków buchały tajemnicze kłęby pary we wszystkich kolorach tęczy. Uczniowie za to, stojąc przy swoich eliksirach denerwowali się, klęli i rzucali zaklęcia na korzenie, aby się nie ruszały. Snape widząc to zamilkł i zaczął udawać zatopionego w lekturze podręcznika do swojego przedmiotu. (To nic, że zna na pamięć wszystkie formułki w nim zapisane). Elizabeth przewróciła oczami i dokończyła eliksir. Miał (według niej) idealną konsystencję, barwę i zapach.
Zaniosła próbkę do mistrza eliksirów spojrzał na nią przelotnie, mrużąc oczy w skupieniu. Zadźwięczał dzwonek. Blondynka wyszła z klasy, z uśmiechem patrząc na stoły innych Gryfonów. Najgorzej radził sobie rudy chłopak. Jak on się nazywał? Acha, Ronald Weasley. To ten, który ostatnio wciąż siedział w skrzydle szpitalnym, choć nie był chory. Zakochał się w Pomfrey, czy co?
-Elizabeth Moore? Kto wie, która to Elizabeth Moore?! Szukam Elizabeth Moore- usłyszała wołania jakiegoś chłopca, który po chwili podszedł do niej- Cześć, to ty jesteś...
-Tak to ja- warknęła owa "Elizabeth Moore"- Jak ci na imię?
-Colin. Profesor Dumbledore chce żebyś do niego przyszła. Mówi, że to pilne.
-Okay. To co mały? Pokażesz mi gdzie jest gabinet dyrektora?
-Mhm. Choć za mną!
Chłopiec złapał za ją za łokieć i zaczął ciągnąć za sobą. Z łatwością przeciskał się między grupkami uczniów, zapominając o tym, że za nim idzie ktoś nie tak drobny jak on i musi cały czas wołać: Przepraszam! W końcu zdyszana Elise stanęła przed ogromnymi wrotami.
-Hasło to "budyń czekoladowy"- szepnął jej na ucho czwartoklasista i zanim zdążyła mu podziękować za pomoc znikł za rogiem.
Budyń czekoladowy.
Chimera odsunęła się, a wrota uchyliły. W sam raz by wpuścić nastolatkę. Z bijącym sercem wśliznęła się do środka. Staruszek stał głaszcząc pięknego feniksa. Po chwili powiedział:
-Witaj moja droga.
-Dzieńdobry- głos dziewczyny drżał w niepewności- Dlaczego miałam tu przyjść?
-Hmmm... Może zaczniemy od tego, że trzeba odblokować Ci pamięć?

Odblokować? Tak. Z przyjemnością.

*Mimo szóstego roku, wolę obstawać przy tym, że Snape uczył, uczy i zawsze będzie nauczał eliksirów. Nawet jeśli próbuje się wcisnąć na nauczyciela od OPCM. ;3 taki typ człowieka.

Rozdział 6

Okay. Napisałam to ^^ Mam nadzieję, że wam się spodoba ;). Mam do Was prośbę. Mianowicie: Jeśli tu wchodzisz, zostawiasz komentarze pod postami. Racja. To nie prośba tylko szantaż. No, ale jak zwą tak zwą ;). Ja już nie przynudzam.


-Niesamowity pretekst Hermiono- zaśmiał się słabo Gryfon, gdy wszyscy wysiedli.
-Harry, musimy porozmawiać- rzekła dziewczyna z powagą- Co tym razem miałeś w wizji?
-Nie... Nic... Po prostu...- czarodziej odwrócił wzrok. Tak bardzo nie lubił jej okłamywać, ale nie mógł się przyznać, że akurat zauważył postać z koszmaru. Nie. W ogóle tego nie ukaże. Nie chce przecież, żeby się o niego bała. To przecież nic. Przypadek.- Źle się czuję. Naprawdę. Nic się nie stało.
-Dd-dobrze. Skoro nie chcesz mówić... to nie mów- powiedziała obrażona, a w myślach dodała "ale ja i tak się dowiem"
-Chodźmy już.
Wyszli z pociągu bez słowa.
-Gdzie są powozy?- spytała zdziwiona Gryfonka.
Odpowiedź przemknęła jej przed nosem. Wielkie dwunasto osobowe zaprzęgi unosiły się w powietrzu. Wszędzie panował chaos i nieład. Dlaczego? To pytanie nękało zdezorientowanych nastolatków. Nagle zawiał silny wiatr. W powietrzu uniósł się zapach piżma i mchu. To wszystko nie było normalne. Harry upadł na ziemię i złapał się za bliznę. Podniósł głowę i szepnął:
-Oni już tu są.
Dziewczyna nie musiała nawet pytać kto, ponieważ zrozumiała. Zauważyła czarne smugi, a niebo gwałtownie pociemniało.
Zmaterializowali się. Było ich wiele... bardzo wiele. Około dwunastu Śmierciożerców. Wszyscy zamaskowani. Po chwili doszła do nich jeszcze jedna rasa. Wilkołaki. Hermionie przypomniało się, co o nich czytała...
"Wilkołak
- człowiek, który potrafi się przekształcić w wilka. Jest wtedy groźny dla innych ludzi i zwierząt domowych, gdyż atakuje je w morderczym szale. Wilkołakiem można stać się za sprawą ukąszenia przez innego wilkołaka. Jeśli osoba niemagiczna uwarzy specjalny napar w środku lasu, wypowie jakiekolwiek prawdziwe zaklęcie i zarzuci na plecy skórę wilka, zostanie przeklęta, ale nie jak zwyczajne Dzieci Księżyca. Nie będzie w stanie zapanować nad przemianami, będzie wiecznie odrzucana i... nieśmiertelna.
Czym obronić się przed wilkołakiem:
  • srebro- powoduje przemianę wilkołaka w ludzką postać 
  • jemioła- działa tylko na niektóre wilkołaki, jej efekt jest chwilowy wywołuje uczulenie 
  • amulety- odpychają likantropów, powodują tworzenie się tzw. tarczy ochronnej, której wilkołak nie może przekroczyć 
  • ogień- raczej trzymają się od niego z daleka, zupełnie jak inne stworzenia nocne..." 

Dalsze rozmyślania przerwał jej głos Fenrira Greybacka:
-No taaak, Wybraniec trzyma się ze szlamami. Przecież to takie oczywiste- powiedział głosem przesyconym jadem- A gdzie twój przyjaciel, zdrajca krwi? No gdzie?
Czarnowłosy nie odpowiedział. Widać było, że go boli. On sam był pewien, że jeśli się odezwie sprowokuje Śmierciożerców do działania.
-Nie martw się, po śmierci twojej i tej szlamy zaopiekujemy się nim- mężczyzna rzucił mu iście krwiożercze spojrzenie.
Harry poczuł delikatne mrowienie na skórze. Popatrzył na Hermionę. Rzucała w okół siebie brokat. Mimo wszystko Bliznowaty uśmiechnął się. Dziewczyna wyglądała niesamowicie... tylko czemu to robiła? O nie, napewno to przedśmiertne majaki. Skoro ma umrzeć z takim widokiem, to lepiej niech się nim rozkoszuje. Wtedy coś dostrzegł. Ów brokat był koloru gwiazd i księżyca... był srebrny. Jak zwykle, Panna-Wiem-To-Wszystko-Granger zachowała zimną krew. Sfora z sykiem wycofała się widząc mieniący się proszek. Na przód wystąpili słudzy Czarnego Pana. Na nich nastolatkowie nie mieli innego sposobu, niż różdżki, ale tamci mieli przewagę liczebną.
-Co myślałaś, że w ten sposób uratujesz swojego Potterka?!- wykrzyknął schrypniętym głosem jeden z zamaskowanych- Crucio!
Zaklęcie trafiło w szatynkę. Ta przewróciła się i skluliła. A z jej oka wypłynęła jedna, samotna łza. Czarnowłosy wściekł się. Przecież ona chciała go tylko chronić! Wtedy pszyszedł mu pewien plan:
-Expecto Patronum!- krzyknął i szepnął do zwierzęcia- Idź ostrzec Dumbledora.
Magiczne zwierzę wbiegło wprost na Śmierciożerców. Przytrzymało ich rogami i pogalopowało do zamku.
Lecz Harry miał już plan. I chciał go zrealizować.
-Accio Błyskawica!- wrzasnął i po chwili zobaczył lecącą ku niemu miotłę.
Delikatnie wziął Hermionę na ręce i wsiadł na drewniany kij. Lecieli szybko, nisko nad ziemią, zręcznie wymijając drzewa i pagórki.
Nareszcie.
Byli w Hogwarcie.
***
Ronald nie był przyzwyczajony, do tego, że podczas roku szkolnego Harry'ego nie ma razem z nim. Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi i Wybraniec nie mógł tak sobie po prostu pójść. Poza tym Czarnowłosego nie było na ceremonii przydziału. Hermiony nie ma na ceremonii przydziału! To dla Rudzielca było najbardziej niepojęte. Przecież ta dziewczyna, która stroniła od łamania zasad, nie mogła nagle stwierdzić, że nie pójdzie na pierwszą ucztę. Ron obawiał się złego, ale nie chciał w to wierzyć. O, właśnie Dumbledore wygłasza przemówienie. Schodzi z podium i siada na miejsce. McGonnagall wstaje z listą nowych uczniów w ręku. Czyta po kolei zaczynając od Ann Acekott. Wyczytuje nazwiska, coraz to dziwniejsze... i wtedy do sali wpadł srebrny jeleń. Weasley już go widział. Miliony razy. Patrzył na to jak Harry uczy się go wyczarować i jak po wielu próbach mu się udaje. Wtedy wszyscy usłyszeli zmęczony głos:
-Panie... Profesorze... zamek jest... w niebezpieczeństwie... Śmierciożercy... trzeba ratować... uczniów... i przygotować się do obrony...
Po tych słowach patronus rozpłynął się, a do sali wleciał sam Harry Potter. Widać było, że jest na skraju wyczerpania.
-T... Trzeba jją wziąć d...do skrzydła szpitalnego...- powiedział drżącym głosem, po czym opadł na kolana i zwymiotował.
Nikt nie był w stanie wyrazić obrzydzenia, bądź pogardy do plamy na posadzce.
-Niech wszyscy, zachowają spokój- w Wielkiej Sali zagrzmiał donośnie Dumbledore- Przecież Śmierciożercy nie będą chcieli tu wchodzić, skoro jest tu całe grono nauczycielskie. Oni nie są głupi. Proszę zająć miejsca i niech ceremonia przebiega dalej. A ty, Harry uspokój się. Pani Pomfrey zajmie się twoją przyjaciółką.
***
Elizabeth była zaskoczona sytuacją. Wszystkie obrazy mgliście przemykały jej przez głowę. Patrzyła, lecz nie widziała. W końcu wszystko wróciło do poprzedniego stanu, tylko Ślizgoni wciąż szeptali między sobą. Ale to akurat było chyba normalne... Wczytywali nazwiska pierwszaków. Ona do przydziału miała być ostatnia. Taki dodatek. Minuty mijały, aż w końcu nastała jej kolej. Pewnym krokiem podeszła do środka i usiadła na chwiejny taborecik. Poczuła, jak stary materiał opada jej na głowę. Nagle usłyszała: No, no co ja tu widzę!
- Coś napewno- pomyślała. 
Pracowitości... mało. Nie, nie Huflepuff. Wiedza i rozsądek, dużo tego... ale jest też spryt. Odwaga... przepleciona ze strachem. Jak?! Niesamowite połączenie. Coś mnie blokuje, nie mogę patrzeć dalej. Nie używaj oklumencji, moja droga. Chociaż nie. To nie jest twoja magia! Jak myślisz czyja?
-Myślę, że powinnaś przestać grzebać mi w mózgu- Elise prawie wypowiedziała to na głos.
Dobrze, już dobrze. Czemu nie? To będzie ciekawe.- po czym cała sala usłyszała głośne:
GRYFFINDOR!

Rozdział 5

Bardzo was przepraszam, że rozdział dopiero teraz. Jak zwykle zawodzę :C. Ech... ale mam usprawiedliwienie. Przez pewien czas byłam chora, potem nie było internetu, a kiedy w końcu mi go naprawili byłam zupełnie pozbawiona weny. W dodatku nie podoba mi się ten rozdzialik. I w ogóle jesień nie sprzyja mojemu pisaniu, ale mówi się trudno. Spróbujcie to chociaż przełknąć...

Harry poczuł się jakoś słabo, gdy tylko Elizabeth weszła do przedziału. Był pewien, że ją znał, tylko nie wiedział skąd. Raczej go to nie obchodziło. Dziewczyna była, miła, przyjacielska i ładna. Błąd. Ona nie była ładna, była po prostu niezwykła. Jakkolwiek to brzmi. Jej oczy... Pomimo wesołego wyrazu twarzy te tęczówki zdradzały coś mrocznego. Wybraniec nie wiedział co, ale czuł, że to nie jego interes. Pomimo, iż nie chciał się wtrącać w cudze sprawy, nie mógł przestać myśleć o tym spojrzeniu. Zimne i ciepłe, lekkie i ciężkie, spokojne i wściekłe, tajemnicze i otwarte na świat. Wszystko naraz. Nie wierzył, że twarz ludzka może wyrażać aż tyle emocji...
-Halo, ziemia do Harrego! -usłyszał głos dochodzący jakby z oddali, powoli zaczął wracać do rzeczywistości- No jesteś, już myślałem, że znowu masz te idiotyczne wizje i za chwilę trzeba będzie cię cucić. Chodź, dziewczyny chcą się przebrać!
Zirytowana wypowiedź, jak się okazało, należała do Rona, któremu najwyraźniej coś nie wyszło; pewnie kłócił się, kto ma pierwszy zmienić strój.
Gdy tylko wypadli na korytarz poczuli jak na nich wpada.
-Ach.. cholera Draco nie będzie zadowolony z rozlanej lemoniady. Uważaj jak chodzisz dur...- Daphne przerwała monolog- ooo... kogo my tu mamy: "pani" Potter i pan Weasley. Potwornie się cieszę z tego spotkania...
Uśmiechając się drapieżnie zbliżyła się do chłopców. Podeszła do Rudzielca i rzuciła mu na ucho parę niezrozumiałych dla Bliznowatego słów, od których jego przyjaciel zrobił się czerwony jak burak patrząc non stop na usta Ślizgonki, zastanawiając się, czy przypadkiem nie przekroczą bariery. Po chwili jednak nastolatka odwróciła się na pięcie i kołysząc pupą oddaliła się.
Ten-Który-Przeżył był zszokowany. Zdarzało się, że  Krukonki, Gryfonki, Ślizgonki i Puchonki próbowały poderwać go, że różni chłopcy startowali do Hermiony... Ale do Rona? Nigdy! Przynajmniej do tej pory...
Nagle z ich przedziału wychyliła się ich przyjaciółka:
-Okay, teraz wasza kolej!
Słuchając spektakulacji Ronalda na temat "jak te kobiety się długo szykują, jak my w ogóle z nimi wytrzymujemy" szybko przebrał się w szaty hogwartu, wciąż myśląc o tym co się przed chwilą zdarzyło. Nagle sobie coś uświadomił:
-Gdzie są Luna i Neville?
-Nie wiem...- powiedział z lekkim niepokojem Gryfon, do którego zostało skierowane pytanie.
Gdy po paru minutach spytali o to samo dziewczyny, niczego się nie dowiedzieli, bo one także "nie miały rudego pojęcia"* gdzie znajdują sie "zaginieni". Tylko Elise milczała... Harry odciągnął ją na bok.
-Ty wiesz gdzie są.
Nie było to pytanie, tylko raczej stwierdzenie. Z nieznanego powodu jej nie ufał, a jakaś cząstka w jego ciele podpowiadała mu, żeby uciekać na jej widok.
-Tak, wiem, widziałam ich... Oni byli tam- wskazała ręką w lewo, wciąż wbijając wzrok w podłogę- Blondynka mówiła coś o gnieździe jakichś "nargji" czy jakoś tak.
Wtedy na jej twarz opadł cień. Niepostrzeżenie zasłonił czoło i oczy, a ona pochyliła głowę, chcąc poprawić niesforny kosmyk.
Przez głowę Czarnowłosego przemknęły obrazy, które nękały go od wakacji.
-To ty...- szepnął patrząc ze strachem na postać z koszmaru.
Wtedy osunął się na ziemię i wszystko pogrążyło się w egipskich ciemnościach
                                                                            ***
-Hahaha, Draco nie wiedziałem, że ta nowa ma aż tyle charakteru!- powiedział Zabini przy wejściu- swoją drogą to dziwne, że do Hogwartu idzie dopiero teraz. 
-O co ci chodzi, Blaise?
-Spowodowała, że Potter zemdlał! Już nawet do tego nie trzeba dementorów!
Ta wiadomość zaskoczyła arystokratę.
-Na brodę Merlina, czemu wszyscy wciąż mówią o tej durnej wiedźmie?!- rzekł zdenerwowany. Gdy tylko podał ten temat wszyscy się nim zarazili, a przecież wiadomo kto powinien być w samym centrum rozmów. Nikt inny, tylko ON.
Nagle ktoś otworzył drzwi i do przedziału weszła zastraszona blondynka. 
-Ja tylko na chwilę, muszę się schronić przed pewną rozzłoszczoną Gryfonką- powiedziała.
-Taaak, oczywiście o ile nam nie zabrudzisz siedzeń szlamem- stwierdził z drwiną w głosie Malfoy.
-A skąd przekonanie, że jestem mugolakiem?
-A stąd,  że nigdy nie widziałem cię na żadnej z ulic magicznego Londynu, ani mój ojciec o tobie nie opowiadał.
-Może nie mógł? Sądzisz, że Korneliusz Knot chwaliłby się wszystkim, że ma córkę- teraz ona przejęła sarkastyczny ton.
-Przepraszam Wasza Wysokość! Może Pani usiądzie?
-Nie drwij tylko posłuchaj, Malfoy. Uważasz, że skoro twój ojciec jest w Ministerstwie jesteś taką cudowną osobistością, a prawda jest taka: Nasi ojcowie przyjaźnią się, ale oboje boją się mnie.
Ileż to rzeczy się w tej chwili dowiedziało, to rozpuszczone dziecko, Dracon- który był głową elity ślizgońskiej miał dużo wiedzy do połknięcia. Dotychczas zdarzało mu się to, ale nie w takich dużych dawkach.
Nagle pociąg zatrzymał się. Elizabeth wybąkała podziękowanie za "schronienie" i wyszła zostawiając za sobą zapach Coco Chanel.
-ONA BEDZIE MOJA- stwierdził dziecięcym tonem ciemnoskóry chłopak, po czym oboje siedzący w przedziale roześmieli się głośno. Już tyle lat minęło, gdy któryś z nich wypowiedział to zdanie...
Po chwili szli już, przeciskając się przez tłumy przemarzniętych dzieci.
                                                                              ***
Pirszoroczni!
Wszędzie było słychać nawoływania Hagrida.
Pirszoroczni!
Lubiła tego półolbrzyma.
Do mnie!
Był prawie tak dziwny jak ona.
Pojedyncze urywki myśli docierały do Luny Lovegood, która w podskokach pokonywała odległości dzielące ją od powozu. Wszystko było inaczej. Tylko połowa uczniów, których znała patrzyła na nią z obrzydzeniem i pogardą. Testrale machały niespokojnie łbami. Wyraźnie czuły niebezpieczeństwo. Krukonka zmarszczyła brwi. Dziwne... do tej pory się tak nie zachowywały. Pogłaskała jednego. Pierwszoklasiści patrzyli na nią ze zdumieniem i niepokojem. Jakieś dwie dziewczyny z 3-ego roku plotkowały wskazując palcami na nią. Ech.... to smutne. Ile ludzi na tym świecie jest nietolerancyjnych... Ale jeśli miałaby wciąż przejmować się jakimiś wrednymi wiedźmami zajęłoby jej to zdecydowanie za dużo czasu... a ma przecież tyle ważnych rzeczy do zrobienia.
-Och.. Luna, tu jesteś! Wszędzie cię szukam!
Tuż za nią truchtał równo Ronald. Zaczął coś do niej mówić:
-Harry zgubił książkę do zielarstwa, a Hermiona pomaga mu jej szukać. Za to zaraz przyjdą Ginny i Neville.
Blondynka go nie słuchała, wpatrywała się, jak mówi, zabawnie marszczy nos i co chwilę poprawia włosy opadające mu na piegowatą twarz.
-O już idą!- zawołał, wskazując palcem gdzieś do przodu.
Wszyscy wsiedli do powozu, rozmawiali, śmiali się i żartowali. Tylko jedna osoba patrzyła z niepokojem w mijany las. Była to ta sama "osobniczka", o której niektórzy mówili, że nie powinna być w Ravenclawie tylko w Hufflepafie, bo przecież nie jest inteligentna ani spostrzegawcza... ale te osoby się myliły, ojj bardzo myliły. Ona jako jedyna zauważyła jak Testrale lekko zbaczają z kursu i jak przez las przebiega watacha wielkich wściekłych wilków o ludzkich twarzach...

*"nie mieć rudego pojęcia" zwrot stosowany przez rodzinę Weasley. No, bo przecież oni nie są zieleni tylko rudzi :p

Rozdział. 4

Cóż, no i jest czwarty rozdział. Jest króciutki i byłby już dawno, ale jakoś nie było czasu na wstawienie ;3. Uwaga, uwaga! Dorobię pewną rzecz, która będzie Wam pokazywała kiedy następny rozdział. Owszem, wprowadzam regularność bloga


 Dziewczyna przyjechała na dworzec King Cross pięknym, mugolskim Mercedesem Korneliusza Knota. Kierowca otworzył jej drzwi, a ona elegancko wysiadła z wozu. Jakiś inny mężczyzna podał jej kufer.
 Wszyscy traktowali ją jak księżniczkę z długim i ostrym mieczem w ręku. Kiedyś ktoś powiedział jej że emanuje ciepłym zimnem. Ona wtedy roześmiała się i udała, że sprawdza temperaturę rozmówcy, pytając czy nie ma gorączki. Pomimo, że służący i ludzie z Ministerstwa płaszczyli się przed nią, jak robaki, ona była w stosunku do wszystkich uprzejma. Przynajmniej wszystkich tych, którzy zachowywali się w porządku do niej. Gdy tylko stanęła na ziemii obiema stopami, auto odjechało. Taaaaak. Niby tacy wierni, ale jak przyjdzie co do czego od razu uciekają. Służalcze pseudo-czarownice. Z różdżek korzystają chyba tylko w celu obierania ziemniaków. Z takimi myślami skierowała się na peron dziewiąty. Jak tylko znalazła się u celu, zaczepił ją jakiś rudy chłopak.
-Cześć! Szukasz przejścia?
-Niekoniecznie..
-A może jednak!?- podszedł do niej kolejny.
Elizabeth przyjrzała się nastolatkom. Obaj miel rude i nieuczesane włosy, szare oczy i długie nosy. Z tłumu dworca wyróżniały ich nie tylko garnitury w panterkę... na ich twarzach gościły tak szerokie uśmiechy, jakie dziewczyna widziała tylko u żab.
-Widzimy, że jedziesz do Hogwartu.
-Tak swoją drogą różdżka wystaje ci z kozaka.
-Wiesz bracie, właśnie chciałem to powiedzieć.
Ellie powoli zaczynała denerwować obecność rudzielców. Miała ochotę zrobić coś, żeby się przynajmniej na chwilę zamknęli.
-Chyba nasza towarzyszka się nami nudzi.-powiedział po chwili namysłu jeden.
-Rzeczywiście. Jestem George.
-Jestem Fred.
-Jesteśmy Weasleyowie!!- wykrzyknęli razem.
-A ja- Elizabeth. Elizabeth Moore
-Cuuuudownie cię poznać!- zawył Fred. (zaraz, a może to był George)
-Tak mi was też, ale...- mina dziewczyny wyraźnie zaprzeczała jej słowom.
-Słuchaj, co powiesz na pewien układ. Bombonierki Lesera za 10 sykli.
-Eeee... dobra.- czarownica miała ich serdecznie dosyć. Wcisnęła jednemu w rękę garść monet- Reszty nie trzeba.
-Świetnie się z tobą robiło interesy!- wykrzyknął George.
-Yyy, tak suuper.- rzekła na odchodnym.
 Po chwili znalazła się na odpowiednim miejscu. Na torach stała czerwona loktomotywa, a przy niej kłębiły się tłumy uczniów żegnających się z rodzicami. Nagle wpadł na nią jakiś blondyn. Miał włosy tak jasne, że aż białe, szare oczy. Brwi ukazywały drwinę.
-Jak leziesz głupia!?
-W przeciwieństwie do ciebie, normalnie.- prychnęła.
Odrzuciła włosy do tyłu i pomaszerowała do pociągu.
 Pierwsze pięć przedziałów, które otworzyła były pełne. Dopiero w szóstym zobaczyła trzy wolne miejsca.
-Przepraszam, czy mogę tu usiąść?
-Tak, pewnie.- odpowiedziała jakaś dziewczyna.
Ellie usiadła niepewnie. W milczeniu przyglądała się osobom w pomieszczeniu. Były tam dwie piętnastolatki i dwóch chłopaków.
Pierwsza głos zabrała ruda dziewczyna:
-Jestem Ginny, to jest Luna- wskazała na niebieskooką blondynkę czytającą jakiś magazyn, po czym szturchnęła trochę puszystego bruneta siedzącego obok- to Neville, a to...
-Harry, Harry Potter.- powiedział z uśmiechem chłopak.
-Mogłam się domyślić.- odwzajemniła uśmiech- Ja jestem Elizabeth. Albo jak kto woli: Elise, Ellie lub po prostu Liza.
Nagle wszyscy obecni usłyszeli:
-Ronald! To, że jesteś prefektem nie uprawnia cię do odejmowania punktów za NIEWIADOMOCO.
-Oczywiście, Hermi. Nie będę odejmował punktów za nic, ale Malfoy zasługuje na karę.
-Akurat teraz? Za co tym razem?
-Podsumujmy: jest arogancki, złośliwy i... tak po krótce to straszna świnia.
Po chwili drzwi z korytarza otworzyły się i do środka wkroczyła pani prefekt z burzą brązowych włosów, a za nią rudy chłopak.
-Oo, a to kto?- spytała tuż po wejściu, podczas gdy Rudzielec już gapił się na nową z otwartymi ustami.
-Pozwól, że się przedstawię. Elizabeth.
-Miło mi. Jestem Hermiona.
-A ja Ron Weasley.
-Kolejny Weasley!? Ilu was jest!?
-Ejj, to mój brat i noszę to samo nazwisko co on. A nasza rodzina naprawdę jest duża. Mamy w domu dziewięć osób i jak coś ci nie pasuje to spadaj.-Powiedziała obrażona Ginnevra.- A tak w ogóle to kogo jeszcze znasz?
-Eee... no was, Freda i Georga.
-Z twojej miny wnioskuję, że dali ci w kość.- rzekł Neville.
-Ojj, tak. Musiałam to od nich kupić, a nawet nie wiem, co to jest!
-Extra! Masz cały zestaw! Suuper! Możesz nam pożyczyć? Zerwiemy się z lekcji wszyscy razem.
Nowo przybyli usiedli i wszyscy zaczęli rozmawiać, nie zdając sobie sprawy z tego co się dzieje, po drugiej stronie ściany.
***
Draco Malfoy siedział spokojnie słuchając jednym uchem dialogu Pancy i Blaise'a na temat największej ofiary losu w tym roku. Phi, rozmawia akurat o tym? W takim razie powinna się sama wytypować. Gruba, wredna, cuchnąca tanimi perfumami, z nadmiarem makijażu na twarzy. Taka dziewczyna mogłaby się spodobać chyba tylko Goyle'owi. Już nawet ta szlama Granger byłaby lepsza od niej.
-A ty jak uważasz Smoku? Kto będzie najgorszą ofermą tego roku?
Przez krótką chwilę miał ochotę powiedzieć: "Oczywiście, że ty Parkinson", ale coś go powstrzymało. Przypomniał sobie tę dziewuchę, która na niego wpadła i zaczęła pyskować.
-Taka jedna. Chyba jest nowa. Chabrowe oczy, włosy barwy brudnego złota.-wymieniał znudzony,
-A niezła jest?- spytał Zahariasz Smith.
-Czy ja wiem, całkiem ładna, ale charakterek to ona ma.
Astoria, Daphne i Pancy zaczęły prychać niezadowolone.
 -Spokojnie dziewczęta póki co nie mam ochoty się z nią zadawać. Strasznie tu gorąco, przyniosłybyście lemoniadę?
-Oczywiście Draco!- zaćwierkały.
Gdy tylko dziewczyny wybiegły, młody Malfoy odsłonił lewe przedramię i powiedział:
-Nie będę się z nią zadawał, o ile nie będzie kluczem do mojego zadania.
Chłopcy wytrzeszczyli oczy widząc wijący się Mroczny Znak.

Rozdział 3

Oookej! Rozsiądźcie się teraz wygodnie na kanapie weźcie do ręki loda i proszę was bardzo czytajcie!

Rozdział 3 _Przygotowania_


Szedł pustą drogą polną. Wszystko wokół spowijała gęsta mgła. Nagle przed oczami zamajaczyły mu dwie postacie. Jedna była jak zwykle niezwykłą i piękną na swój sposób Krukonką, druga szczupłą, brązowowłosą i "uroczo" rozczochraną czarownicą. Na pierwszy rzut oka: Luna i Hermiona. Jednak nie zgadzał się jeden drobny szczegół. Obie miały wyrazy twarzy, które nigdy nie mogłyby nie mogłyby należeć do nich. Mina Lovegood... wstręt, nienawiść, złość... przypominała Malfoya. Granger... strach, zamyślenie, nietypowy smutek.   Chłopak patrzył na nie ze zdziwieniem, po czym zawołał je po imionach. Dziewczyny spojrzały na niego, a kiedy to zrobiły w oczach obu zapłonął gniew. Nagle widok rozmył się. Po chwili Gryfon widział nowy obraz. Przed nim stał Harry i Dracon. Wtedy oboje wyciągnęli do siebie ręce uśmiechając się dziwnie. Ron usłyszał ciche szepty. "Nigdy mu tego nie powiemy"-po chwili- "Racja. To byłby niewyobrażalny błąd". Nie słyszał dalej tej rozmowy. Nie chciał słyszeć. Zagubiony usiadł na ziemii. Szumiało mu w uszach. Potter zgadzał się z wychowankiem Slytherinu... i to akurat TYM. Spróbował wstać. Najpierw dobrze mu szło, ale już po chwili nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zaczął upadać i gdy jego głowa zetknęła się z ziemią...
***
ŁUP!!!- usłyszał jakby z oddali. Niemal natychmiast poczuł zniewalający ból w skroniach. Uchylił powiekę. Znajdował się na podłodze tuż przy swoim łóżku. Musiał spaść z niego w nocy. Podniósł się. Zauważył, że jest cały mokry od potu, a ubrania kleją się do niego mocno. Uśmiechnął się pod nosem. Łał... Nowy rekord. Same koszmary siedem nocy z rzędu. Podszedł do szafy, wyciągnął z niej ubranie i począł zakładać je przed lustrem. Jego odbicie zaczęło ubierać się razem z nim mamrocząc sennie:
-Gdzie ci się tak spieszy? Rozumiem, jest pierwszy września, ale po kiego grzyba wstawać o czwartej nad ranem?
Rona zamurowało:
-P...p...pierwszy września?- wyjąkał z niedowierzaniem.
-Tak, oczywiście. Gdzie ty żyjesz dziecko?!- prychnęło lustro, ale Rudy nie zwrócił na nie uwagi, tylko bezszelestnie pomknął na dół.
Pomimo wczesnej godziny, w kuchni krzątała się już pani Weasley. Robiła jakieś kanapki o podejrzanym wyglądzie.
-Dzieńdobry! -zawołał.
-Och... witaj Ronaldzie!-powiedziała- Chodź, pomożesz mi robić śniadanie. Coś dzisiaj wcale mi nie wychodzi!
-Okej, okej...
Nagle do pomieszczenia wszedł pan Weasley:
-Molly, już mam! Popa...- szybko schował trzymany przedmiot za plecami- O! Ron.
-Hej, tato. Co tam masz?- chłopak zaczął przechylać się z jednej strony na drugą, żeby zobaczyć, co trzyma ojciec.
-To nie powinno cię interesować! To sprawa moja i Artura.-ofuknęła go głowa rodziny.- Natychmiast marsz do pokoju!
-Ale przecież...
-Żadnych "ale"!-przerwała mu.
-Pff... Najpierw mówi, żebym jej pomógł, a potem...-mruknął pod nosem
-Coś mówiłeś?!
-Nie, nic.
Rudzielec niepocieszony powlókł się po schodach. Nagle do głowy przyszła mu myśl. Żwawo pobiegł do sypialni bliźniaków.
-Heeeeeeej! Alaaaaaaarm! Ktoś napadł na sklep!!!
W tym  momencie kołdry poszybowały w górę i dwóch Gryfonów wręcz wskoczyło na nogi wrzeszcząc: "Łapać złodzieja!", "Dorwiemy go!". Fred półprzytomny sięgnął na półkę nocną złapał za ołówek i zawołał: "Drętwota!". Tego było już za wiele. Ron śmiejąc się na całe gardło, zaczął tarzać się po podłodze. Pozostali skamienieli:
-To ty! Ty nas... nabrałeś.- otrząsnął się George.
Najmłodszy w pokoju usiadł. Czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
-Moja krew!- wykrzyknęli jednocześnie bracia.
-No co wy mi powiecie?- spytał nowy, kobiecy głos, którego w tym momencie nikt nie chciał słyszeć.
W pomieszczeniu zapadła cisza oczekiwania. W drzwiach stała głowa rodziny. Trzymała szmatkę, którą najprawdopodobniej coś wcześniej czyściła. Miała na sobie brązowy sweter,  zieloną spódnicę i bardzo poplamiony fioletowy fartuch w kwiatki. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, jak ta rodzina interesuje się modą. Zresztą nie tylko tym. Weasleyowie nie tylko nie ubierali się pięknie, ale też nie mieszkali w luksusach. W Norze było tylko kilka maleńkich pokoików, a domowników dziewięciu...
-*Frederick, Georgiusz, Ronald!- wyliczała imiona swoich synów, niczym komendant swoich żołnierzy- Natychmiast do mnie!
-Tak jest!-  odpowiedzieli mechanicznie.
Po tych słowach rozpętało się piekło.
***
Leżała na łóżku. Z sufitu patrzyli na nią Harry, Ginny, Hermiona, Neville i Ron. Była ciekawa, czy jeszcze tam kogoś domaluje. Była szczęśliwa. Nareszcie miała przyjaciół, którzy ją akceptują. Uśmiechnęła się. Cieszyła się, że ma kogoś po swojej stronie. Bała się tylko, że odejdą, że okażą się nie być prawdziwi.  Jednak w głębi duszy czuła, że nawet oni pójdą z czasem. Usiadła. Było już jasno. Zastanawiała się jak długo. Wstała i podeszła do szafy. Wyciągnęła błękitne rurki i lekko znoszoną jasnoróżową koszulę. Zaśmiała się w duszy "Wyglądam jak deser lodowy o smaku gumy balonowej". Wzięła szczotkę i zaczęła tańczyć czesząc włosy. Podśpiewywała pod nosem. W rytmicznych podskokach pokonała schody. Ksenio leżał na dywanie zamyślony. Widać było, że jest zatopiony w świecie własnej wyobraźni. Luna nie chciała mu przeszkadzać. Nasypała sobie płatków do miski i dolała mleko. Sięgnęła po egzemplarz "Żonglera". Lubiła te spokojne poranki. Gdy zjadła śniadanie zerknęła na zegarek. Ósma rano. Trzeba budzić tatę. Podeszła do niego i szturchnęła lekko w ramię.
-Cco się stało?- spytał, jakby wybudzony z transu- Ach, to ty.
Mężczyzna podniósł się. Biały garnitur, który miał na sobie nosił już plamkę z kurzu i był całkiem pognieciony.
-Ajajaj... na wszystkie Nargle świata... Luno zapomniałem ci powiedzieć.
-Ale co tatusiu?
-Nie mogę odprowadzić cię na dworzec. Pojedziesz z rodziną Ginny.
-J..jak to?- zająknęła się.
Nie otrzymała odpowiedzi. Stała w miejscu przez dobrą minutę, rozmyślając intensywnie.
"Jeśli jadę na dworzec z Ginny, to jadę z resztą Weasleyów. Więc będzie tam także Ronald"
***
-Wszyscy! Pakujemy się! No, już żwawo na co czekacie?! O, boże George,  ale mnie przestraszyłeś! Fred, nie pytaj gdzie są twoje bokserki, nie mam pojęcia! Percy, czy posprzątałeś już łazienkę?! No to się pospiesz! Acha, Ron bym zapomniała masz pójść z Ginny po jej przyjaciółkę. Nie, nie pójdzie sama! Nigdy nie wiadomo, co czai się na zewnątrz o tak niebotycznej godzinie! Nazywa się... Li... Lu... No w każdym razie to dziewczyna od Lovegoodów! Tak, tak właśnie ma na imię!- w całej Norze słychać było tylko  wołania pani Weasley. Wszyscy domownicy pracowali na pełnych obrotach.
Ginny szybkim krokiem poszła do holu. Włożyła jaskrawe trampki. Ku jej zdumieniu brat stał już gotowy przy drzwiach. No przecież. Jak chodzi o Lunę, to zawsze pierwszy. Szli w milczeniu. Bez problemu dotarli na szczyt dzielącego ich od sąsiadów wzgórza. Nagle zawiał silny wiatr. Gryfonka zadrżała. Był zimny i jesienny. Zauważyła coś ciemnego skradającego się do budynku. Rudzielce spojrzały po sobie porozumiewawczo. Wyciągnęły różdżki i po cichu szły do postaci. Im bardziej młoda Weasley zbliżała się do postaci, tym lepiej zaczynała ją kojarzyć. Cofnęła się o krok i zatkała sobie usta ręką. ON tutaj! Rzeczywiście działo się coś podejrzanego. Chłopak niezdecydowanie zapukał do drzwi. Otworzyła je pietastoletnia blondynka. Ślizgon wręczył jej paczuszkę. Ona przyjeła ją i uśmiechnęła się. Blondyn przeteleportował się z "miejsca zbrodni". Rodzeństwo schowało magiczne przedmioty. Krukonka zauważyła ich z daleka. Podbiegła do nich i mocno przytuliła. Ginnerva spojrzała na  brata. Wyglądał jak po wypiciu prawie dobrze użytego zaklęcia rozweselającego. Był jakby zamulony, a jednocześnie szczęśliwy.
-No dobra załoga!- otrząsnął się.- ruszamy do Nory.
***
-Jesteśmy!
-Bardzo dobrze! Teraz trzeba tylko...- Molly wyszła na zewnątrz.
Po chwili usłuszeli głośne: Accio kufer Luny Lovegood!
Już pół godziny później mieli być już na dworcu. 

Rozdział 2

Na początku tego rozdziału chcę wam gorąco podziękować! Nic tak nie pobudza do pracy młodocianej dziewuchy z blogiem, jak wciąż podnosząca się ilość wyświetleń strony i pierwsze tzw. "plusy jeden". Potwornie się cieszę z tego sukcesu. Gdybym chciała wyczarować patronusa, to teraz na stówkę by mi się udało! Ale już nie przedłużam!







Rozdział 2 _Niecodzienne spotkanie na ulicy Pokątnej_

Tak mijały wakacje. Dni i noce wlekły się w spowolnionym tempie, a uczniowie ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa, o dziwo nie mogli doczekać się powrotu do nauki. Zastanawiali się, czy ich przyjaciele zmienili się podczas wakacji oraz, czy jak wrócą poznają kogoś nowego. Już niedługo mieli się o tym przekonać... Jeszcze tylko parę dni...
***
-Ronaldzie!-zawołała stanowczo pani Weasley- Idźcie z siostrą po książki ja muszę poszukać Freda i Georga. Znowu mi gdzieś znikneli...
To rzekłszy zniknęła w tłumie na ulicy Pokątnej.
-Ron, chodźmy-powiedziała do brata Ginny.
-Nigdzie z tobą nie idę- prychnął Rudzielec- Muszę znaleźć Harrego i Hermionę.
-Wobec tego szukam ich z tobą-oświadczyła.-Powinniśmy zacząć od księgarni. Pewnie kupują podręczniki.
- A kto ci powiedział, że możesz pójść ze mną?
- A muszę kogoś pytać?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Burknął coś w odpowiedzi.
-Co jest staruszku? Dąsasz się jak mała dziewczynka.-zauważyła ze śmiechem- Jesteś nie w sosie. Haha! Ejjj, spójrz.
Odwrócił głowę w kierunku wskazanym przez siostrę. Przez tłum szła Luna z... Draconem Malfoyem. "Co ten drań jej zrobił"-zastanawiał się Ron-"Nie dość mu, że śmieje się z naszej paczki w szkole to teraz też musiał się przylepić?!" Pomimo jego rozmyślań, Krukonka wcale nie wyglądała, jakby była obrażana. Co więcej, śmiała się razem ze Ślizgonem, jak gdyby nigdy nic. Każdego mógłby zdziwić ten niezwykły widok, bo przecież jeszcze dwa miesiące temu była to dla niego "Pomyluna", ta która buja w obłokach jest stale zamyślona i opowiada głupstwa... A teraz wyglądała jakby ją i blondyna łączyła co najmniej przyjaźń.
Każdy, tylko nie Malfoy. Każdy, tylko nie on.- te słowa błąkały się po jego głowie, jak bezpański pies.
Młody Weasley poczuł, że pieką go uszy. Zacisnął szczęki. "Nie-moż-li-we"-myślał gorączkowo, a jego oddech robił się coraz płytszy. Wiedział, że jeśli nie przestanie się tak przejmować to rzuci się na chłopaka, nie zważając na to czy znajdują się w tłumie, na środku ulicy. Ginewra zauważyła reakcję brata i szepnęła mu na ucho:
-To na pewno nie jest to, o czym myślisz.
-Jeśli nie, to co?-odszepnął
-Stawiasz bardzo trudne pytania. Jak się dowiem, będziesz pierwszą osobą, którą powiadomię o prawdzie. A tak w ogóle twój obiekt westchnień idzie- zachichotała dziewczyna.
Gryfon odruchowo spojrzał na Lovegoodównę. Przeciskała się obok czarodziei i czarownic, aż w końcu dotarła do celu.
-Cześć, mam dla was ważną wiadomość. Tylko poczekajmy na Harrego i Hermionę- i uprzedzając pytania wskazała ręką na dwa punkty- Tam idą.
***
Elizabeth biegła korytarzem. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Miała opuścić to miejsce. Przestać żyć ukryta w cieniu za piecem Korneliusza Knota, który robił wszystko, by tylko świat nie dowiedział się o jej miejscu pobytu przez pierwsze pięć lat życia. Prawie nie pamiętała życia "dziecka Azkabanu". Zastanawiała się, czy to Minister Magii majstrował przy jej wspomnieniach, czy zapomniała te dni z biegiem czasu. Obstawiała to pierwsze, ale nie miała mu tego za złe. To on zastępował jej ojca. Dawał jej prezenty, zajmował się nią... był dla niej tym kogo nigdy nie było jej dane poznać. Tata... czy kiedykolwiek zwracała się do niego inaczej? Nie. Podobało jej się, że sprawuje nad nią opiekę urzędnik tak wysokiej rangi, a jednak bała się o niego. Czy nie było tak, że znani, lub posiadający władzę ludzie ginęli najszybciej? Śmierć... jej bała się najbardziej. Na dźwięk tego słowa przypominała sobie urywki więziennych sytuacji. Najczęściej ukazywała się... najnormalniejsza... ale tylko dla stałego bywalca więzienia czarownic i czarodziejów.
Dementor pochylał się nad nią. Słyszała świst jego nierównego oddechu. Nagle zawiał silny wiatr, mogłoby wydawać się, że jest przeciąg. Lecz mieszkańcy tego miejsca znali prawdę. W Azkabanie NIGDY NIE BYŁO PRZECIĄGÓW.  Niewyobrażalne zimno zalało całe jej ciało. Czuła jak coś wysysa jej wnętrze, jej wspomnienia i  duszę. Już za chwilę wszystko miało rozpłynąć się w nicości.

Rozdział 1

Nooo i poszło. Pierwszy rozdział...Może coś o uczuciach? Nie wiem, nie wiem... Nienajlepiej mi to wychodzi... Dobra spróbujmy. ★

 













Zastanawiacie się czego słuchał Ron?~Evanescense-My Immortal


Rozdział 1 _Strachu początek_


Ronald Weasley, najmłodszy syn Molly i Artura Weasley'ów siedział w swoim pokoju, słuchając muzyki z podarowanej mu przez ojca MP3. Był w bardzo złym nastroju; wysłał do Harrego już chyba setny list, ale na żaden nie otrzymał odpowiedzi. Zastanawiał się, czy Potter go unika, czy po prostu nie może odpisać przez wujostwo. Nie wiedzieć czemu Hermiona też się do niego nie odzywała. W ostatnim liście mówiła, że ma "masę nauki". Ron dobrze wiedział, że Hermi odrabia wszystkie prace domowe w pierwszym tygodniu wakacji, a jednak wyraźnie tak pisała. A jeśli jego najlepsi przyjaciele spędzają letnią przerwę razem... Nie, to niemożliwe przecież nie mogli być razem, tak, że on tego nie zauważył! "Na gacie Merlina!"-pomyślał rudy-"Co ja im znowu zrobiłem?!". Do tej pory przyjaciele nigdy nie odłączali go od grupy. Młody Weasley czuł, że coś się zmieniło.


***


Nie mógł się na niczym skupić. Zwyczajnie nie potrafił. Wciąż miał ten sam sen. Zakapturzona postać idąca na czele oddziału składającego się z setki dementorów.

Bardzo chciał dowiedzieć się kim jest ta osoba. Tej nocy był jeszcze bliżej tego odkrycia. Spod płaszczu wysunęła się dłoń z krwisto czerwonymi paznokciami. Przejechała długimi palcami po brzegu kaptura i rozchyliła go lekko. Wybraniec zobaczył delikatne usta, prosty nos i długie jasnoblond włosy, wynurzające się z mroku. Nagle dziewczyna (Harry był tego prawie pewien) zmieniła zamiar i wskazała palcem na Tego-Który-Przeżył. Tłum stworów strachu ruszył na niego. Czarnowłosy nieudolnie próbował wyczarować patronusa. W końcu udało mu się, ale ten zamiast bronić właściciala wbiegł prosto na niego i wszystko rozpłynęło się w mroku.

Tego dnia mijał dokładnie miesiąc od pierwszego pojawienia się tej wizji. Przez cały ten czas korespondował z Hermioną, która w każdej sytuacji służyła mu pomocą. Na rozmowy z Ronem zwyczajnie nie miał ochoty. Przerażałby się coraz bardziej na każdym etapie snu. A Granger... była mądra i zawsze znajdowała najlepsze rozwiązanie, i chociaż Harry nie chciał zaliczyć tego do głównych powodów... bardzo ładna. Wiedział, że pomiędzy nim, a tą czarownicą coś się dzieje, tylko nie wiedział co...


***


Hermiona leżała na łóżku bazgrząc wypracowanie z numerologii na brudno. Zastanawiała się co będzie robiła przez resztę wakacji. Już niedługo zobaczy się z Weasleyami, Luną, Nevillem... i z pewnym chłopakiem w okularach, którego imię znane było na całym świecie. Ale czarownica nie lubiła go za sławę. Potter był przystojny, miły, zabawny, przyjacielski, sprawiedliwy... mogłaby tak wymieniać godzinami. Starała się, żeby on też zauważył jej zalety. Była przekonana, że pasują do siebie idealnie. Wypełniają się. Razem osiągali pełnię możliwości. Bała się tylko tego, że któregoś dnia czarnowłosy zobaczy kogoś, kto według niego będzie jego drugą połówką. Musiałaby wtedy być... z Ronem. Nie czuła do niego zupełnie nic ponad przyjaźń. Rzeczywiście można się z nim pośmiać... Ale przecież nie zrobiłaby tego Lunie, która sama wyznała, że ten Rudzielec jest dla niej kimś więcej... z kolei Neville przecież też startuje do Lovegood'ówny... "Hermiono Granger, czemu ty musisz tyle myśleć!?"-ofuknęła się w myślach- "Zresztą... trochę się zdrzemnę... Jestem srasznie... Aaaa... zmęczona tymi myślami... Chyba zapiszę się na kurs Rona... Nauczy mnie jak wyłączać komórki mózgowe tylko na przytakiwanie... Ale jeśli chcę go o to poprosić, muszę to najpierw inaczej...Aaaa... sformuować."

Prolog _Pamiętnik więźniarki_

Tak wstępnie jestem Aśka. Już tutaj zapowiadam, że będę pisać tego bloga nieregularnie, a może w ogóle przestanę. Nie wiem. Po raz pierwszy mam bloga, więc nie miejcie do mnie pretensji jak coś spapram. Do rozpoczęcia "działalności blogowej" zainspirowała mnie dobra znajoma YonYon, której bloga (storyofharrymione.blogspot.com) osobiście bardzo polecam. No i już nie przedłużając zaczynam.

     Prolog  _Pamiętnik więźniarki_

Radioactive- Imagina Dragons


21.03.1980


Często słyszałam krzyki. Zdecydowanie za często. Przysłuchwanie się nim było swego rodzaju ulgą, w cierpieniu na nudę. Zgadywałam wtedy co dzieje się z ludźmi, którzy je z siebie wydają. W większości przypadków miałam rację. Mężczyźni i kobiety, wrzeszczący w ten sposób byli ofiarami znudzonych pilnowaniem klatek dementorów. Ofiarami ich zabójczych pocałunków, budzących grozę w czarodziejach z całego świata. Są tacy, którzy myślą, że więźniowie Azkabanu zasługują na takie traktowanie. Według nich wartość życia osób popełniających zbrodnie jest równa zera.


Mnie pewnie też tak traktowali w rozmowach, bo dopełniłam się paru morderstw. Tylko, że moja "zasługa" w tych śmierciach była tylko i wyłącznie taka, że tych ludzi zabito z mojej ręki. Z tych dni nie pamiętałam nic. Dopiero po pewnym czasie zauważyłam, że mam zaniki w pamięci. Tłumaczyłam sobie, że mi się wydaje. Jednakże gdy raz wyrwałam się z tego "snu" dwieście kilometrów od domu zaczęłam coś podejrzewać. Ale było już za późno na podejrzewanie. Następnego dnia obudziłam się o wschodzie słońca. Wyszłam na taras i rozglądałam się po okolicy. W gazetach było dużo na temat odejścia wielu osób. Wszystkich to bardzo dziwiło. Było to jeszcze przed nadejściem Czarnego Pana. Moje rozmyślania przerwało odczucie które dotąd towarzyszyło mi tylko w nocy. Przez moje ciało przelała się fala gorąca, a oczy zaszły mi mgłą. Poranek tamten był drugą rzeczą, którą zapamiętałam najlepiej. Później pojawiła się jedna wielka luka, trwająca aż do wieczoru. Gdy wybudziłam się z tego transu, zobaczyłam moje własne ręce zaciskające się na szyi martwego mężczyzny i ludzi, którzy otoczyli mnie celując wyciągnięte różdżki w środek mojej głowy. Puściłam trupa i zaczęłam piszczeć. Przewróciłam się na ziemię i zaszlochałam. Ludzie, którzy stali wtedy przy mnie patrzyli na mnie w osłupieniu, wydając pomruki dezaprobaty. Uważali, że zwariowałam. Najpierw duszę człowieka z zimną krwią, a potem tarzam się w błocie jak opętana. Złapali mnie za dłonie i poprowadzili w róg ulicy.

I taka była historia mojego dostania się tu, do Azkabanu, który pod przymusem musiał stać się moim drugim domem. Odebrano mi wszystko co miałam: szczęśliwe życie, godność i urodę. A jednak nie zostałam pozbawiona jednej rzeczy, o której nie wiedział nikt, aż do dzisiaj. JESTEM W CIĄŻY, a teraz mogłabym powiedzieć, że byłam, bo za chwilę urodzę. Moje krzyki zabrzmią tak samo jak wrzaski innych więźniów, ale będą miały zupełnie inne znaczenie.